Na majowy program zajęć PTEw w Cieszynie złożyły się dwa spotkania klubowe oraz dwie wycieczki przeprowadzone w pierwszy i ostatni czwartek miesiąca.
12 maja, z pewnym wyprzedzeniem, w 125. rocznicę urodzin Władysław Sosna przypomniał postać czołowego rzeźbiarza Ziemi Cieszyńskiej z pierwszej połowy XX w. – Henryka Nitrę (1891-1948). Urodził się Sobieszowicach (dziś Republika Czeska). Pochodził z niezamożnej chłopskiej rodziny Filipa i Joanny z Palarczyków. Przez całe życie zmagał się z niedostatkami i przeciwnościami losu, które niweczyły jego marzenia. Po ukończeniu szkoły ludowej terminował u majstra stolarskiego we Frydku, potem kształcił swój talent w średniej Szkole Rzeźbiarskiej w Wałaskim Międzyrzeczu. Tak przygotowany wybrał się do Monachium, ale po roku musiał przerwać studia z powodu braku środków do życia. Po rocznej przerwie piechotą udał się do Wiednia, ale i tam nader skromna kiesa rychło pokazała dno. Gdy wybuchła I wojna światowa, skierowany został do oddziału, którego zadaniem było budowanie cmentarzy i nagrobków dla poległych, a tych niestety było sporo.
Po wojnie osiedlił się w Żermanicach na małym gospodarstwie rolnym i ożenił się z Jadwigą z Mikołajczyków (1919). Prawdopodobnie w latach 1920-1922 przebywał w Krakowie, doskonaląc swoje dłuto u prof. Konstantego Laszczki na Akademii Sztuk Pięknych. Tak wyposażony wrócił do Żermanic, gdzie otworzył swój warsztat, który wkrótce przeniósł do sąsiednich Błędowic. Imał się różnych prac, nawet budowy karawanów. Przede wszystkim jednak rzeźbił prostych ludzi ze swojego otoczenia, górników, hutników, chłopów, górali i tych, którzy z tego środowiska wyrośli i tej Ziemi służyli, stali się jej chlubą (Paweł Stalmach, Jan Kubisz, dr Jan Kubisz i in.). Obok realistycznych rzeźb pełnopostaciowych, popiersi, płaskorzeźb i reliefów, jego „specjalnością” były tryptyki ilustrujące codzienny mozół życia ludzi tej Ziemi, zdobywających w pokorze, w trudzie i znoju swój kawałek chleba. Był też Nitra twórcą fragmentów wystrojów kościołów. Spod jego dłuta wyszły m.in. ołtarze w ewangelickich kościołach w Orłowej i Na Niwach w Czeskim Cieszynie.
II wojna światowa zapędziła go aż do Lwowa, potem schronił się w Krakowie, zarabiając na chleb w składzie węgla lub jako pokostnik. Gdy tylko ucichły pola bitewne, wrócił; utracił prawo powrotu do rodzinnego domu i cały swój dorobek artystyczny. Osiadł w Cieszynie, z zapamiętałością Syzyfa zabiegał o ożywienie życia kulturalnego miasta, powołał i był pierwszym prezesem delegatury Związku Polskich Artystów Plastyków, rzeźbił, snuł szerokie plany, choć siły go opuszczały. Miał wyjechać na pierwszą w życiu kurację sanatoryjną. W przeddzień wyjazdu dopadła go śmierć. Spoczął na cmentarzu komunalnym w Cieszynie.
19 maja kolejne spotkanie wiosenne poświęcone było postaci Hieronima z Pragi (1378/1380-1416), czeskiego filozofa i myśliciela religijnego, bliskiego współpracownika Jana Husa. Na dzień 30 maja przypada 600. rocznica jego tragicznej śmierci na stosie. Nieoczekiwany przypadek sprawił, że zamiast ks. dr. Stanisława Piętaka opowiedział on nim Władysław Sosna. Trudność przedstawienia sylwetki wynikała nie tylko z konieczności niespodziewanego zastąpienia zaproszonego gościa, ale także z powodu wielu luk w szczegółach życiorysu Hieronima, wzajemnego powiązania znanych fragmentów i osadzenia ich w konkretnym czasie. Nie znamy nawet daty rocznej jego urodzenia. Wiemy, że pochodził ze szlacheckiej rodziny i że urodził się na Nowym Mieście w Pradze. Tam też był słuchaczem wykładów Jana Husa na uniwersytecie i być może jego głoszonych po czesku kazań w „Betlejemce”. W przeciwieństwie do Jana Husa, Hieronim wiele podróżował. Zdobywszy w Pradze stopień bakałarza udał się do Oxfordu, gdzie bliżej zapoznał się z nauką i pismami Jana Wiklefa. Być może to on robił odpisy względnie przesyłał lub przywiózł Husowi nabyte egzemplarze pism Wiklefa, które do reszty utwierdziły go w jego przekonaniach. Potem odnotowano obecność Hieronima w Paryżu, Kolonii, Heidelbergu, a na nawet na Ziemi Świętej.
W 1407 r. Hieronim rozpoczął wykłady na uniwersytecie praskim, czynnie wspomagając Jana Husa w jego walce o miejsce dla czeszczyzny na uniwersytecie i w kościele, dopomógł mu w zrównoważeniu przemożnej dominacji niemieckich wykładowców na uczelni i wsparł w jego wystąpieniu potępiającym sprzedaż odpustów. Poczynania te nie obeszły się bez przykrych dla obu śmiałków następstw. Hieronim wyjechał do Wiednia, a stamtąd, powodowany pragnieniem zapoznania się z prawosławiem, stawił się na dworze wielkiego księcia Litwy Witolda. Co tam dokładnie robił, nie wiemy; dość na tym, że wojska litewskie wydatnie wzmocniły oddziały husyckie w działaniach zbrojnych m.in. na Śląsku. Jedna lakoniczna wzmianka wspomina, że Hieronim był zaproszony przez Władysława Jagiełłę do Krakowa celem wprowadzenia pewnych reform Akademii Krakowskiej. Nic więcej o prawdopodobnym pobycie Hieronima w Krakowie nie wiemy.
Na wiadomość o uwięzieniu Jana Husa, Hieronim pośpieszył do Konstancji, jednak został złapany na granicy Czech, a kilkanaście dni po tragicznej śmierci Jana Husa (6 lipca 1415) postawiony przed sądem pod zarzutem szerzenia herezji. Złamany torturami i ciężkim więzieniem wyrzekł się głoszonej nauki. Miało to ten skutek, że złagodzono Hieronimowi jedynie rygory więzienia, ale go nie zwolniono. Miał czas, by jeszcze raz przemyśleć wszystko. Nieoczekiwanie na własne żądanie poprosił o ponowną rozprawę, na której odżegnał się od zdrady swoich przekonań i wbrew namowom przyjaciół pozostał nieugięty w swoim postanowieniu. Skutek był natychmiastowy: w Konstancji zapłonął kolejny stos pochłaniający ciało upartego heretyka, w niespełna rok po spaleniu Husa.
5 maja mieliśmy w planie drugą w tym roku wycieczkę. Mimo niezbyt obiecujących prognoz ruszyliśmy na trasę. Było pochmurno, mglisto. Drogą wzdłuż Olzy dotarliśmy do Dębowca, by pooddychać nieco emitowanym przez tężnię nasyconym jodem powietrzem. Potem skorzystaliśmy z kawowej gościny w dworku. Pomiędzy stawami, wspominając zrzuconych gdzieś w tych okolicach pierwszych cichociemnych (14 lutego 1941), dojechaliśmy do Ochab i dalej krętą drogą, klucząc pomiędzy stawami Żabiego Kraju przez Chybie dotarliśmy aż do Ligoty. Stąd zmierzaliśmy na południe do bielskich Błoni. Spacerkiem udaliśmy się do leśnej świątyni, miejsca upamiętnionego kamienną kolistą płytą ustawioną na trzech podporach, opatrzoną datą 1817 i związaną z imieniem Jan. Być może, że w trzechsetną rocznicę Reformacji, ówczesny proboszcz bielski ks. sen. Jan Schmitz v. Schmetzen polecił uporządkować miejsce, gdzie w okresie kontrreformacji zbierali się bielscy luteranie na potajemnych nabożeństwach, może nawet na pamiątkę ustawił na trójnogu nową płytę w miejscu starej, opuszczonej po stu latach od czasu, gdy w 1710 r. w Cieszynie przystąpiono do budowy kościoła łaski? A może oddano hołd Janowi Sunneghowi, ewangelickiemu właścicielowi Bielska, którego już w 1629 r. dotknęły restrykcje cesarskiego edyktu? Tego niestety nie wiemy.
Korzystając z okoliczności, że ten czwartek był zarazem Dniem Wniebowstąpienia Pańskiego, na miejscu odśpiewaliśmy pieśń „O jak to miejsce jest rozkoszne, [gdzie] ścigany za swą wiarę lud, wśród gór i lasów modląc się, otwierał Bogu serce swe”. Po odczytaniu krótkiego rozważania ze zbioru ks. bp. Karola Kotuli, uczestniczący w wycieczce ks. Jan Feruga zmówił wzruszającą modlitwę.
Zanim dojechaliśmy do Górnej Olszówki, niebo rozpogodziło się. Nowym wyciągiem kanapowym wyjechaliśmy na górę Dębowiec, gdzie skorzystaliśmy z gościny pięknie odnowionego dawnego schroniska. Odwiedziliśmy także miejsce, gdzie w czasie swojej wędrówki po górach niespodziewanie zmarł bielski proboszcz ks. sen. Józef Franciszek Schimko. Zjeżdżając wyciągiem w dół, mogliśmy jeszcze raz oglądać nieco przymgloną rozległą panoramę rozbudowanego Bielska-Białej. Przez Kamienicę (ob. dzielnica Bielska-Białej), „zwykłą” drogą dotarliśmy do domu.
26 maja: trzecia nasza wycieczka w tym sezonie połączona była z tradycyjnym smażeniem jajecznicy, tym razem w pięknym ośrodku wypoczynkowym w przysiółku Kasarne na granicy Republik Słowackiej i Czeskiej. Z Cieszyna doliną Puńcówki przez Leszną dotarliśmy do Trzyńca, a stąd „bursztynowym” traktem przez Przełęcz Jabłonkowską dojechaliśmy do słowackiej Czadcy. Tu zmieniliśmy kierunek na zachodni, w górę rzeki Kisucy, pomiędzy Beskidem Śląsko-Morawskim a Jawornikami. Począwszy od Makowa rozpoczęliśmy „wspinaczkę” do przysiółka Kasarne (950 m) położonego na pn. stoku Wielkiego Jawornika (1071 m). Miny rozpogodziły się, gdyż w trakcie podjazdu słonko przebiło się przez warstwy chmur i niemalże całkowicie je rozproszyło. Na miejscu skorzystaliśmy z gustownie urządzonego placyku do grilowania. Po oporządzeniu naszego piecyka poszły w ruch rondelki, poszczególne grupki przystąpiły do smażenia jajecznic, każda według własnych receptur. Potem na ruszcie pojawiły się kiełbaski. W międzyczasie gospodarz obiektu chętnych częstował smakowitą kawą i innymi napojami.
Tak posilona część uczestników wyruszyła kamienistym duktem leśnym do siodła pod Wielkim Jawornikiem. Tu grupa podzieliła się: jedna część podążyła już na pobliski szczyt Wielkiego Jawornika, druga mniejsza grupa poszła w stronę odleglejszego Stratenca (1055 m). Niestety czas, jak też „stan techniczny” szlaku przesądził o tym, że już niedaleko od szczytu musieliśmy zawrócić. Z otwartej na północ polany, na ostatnim planie mogliśmy podziwiać rozległą, częściowo przesłoniętą chmurami panoramę zachodniej partii Beskidu Śląsko-Morawskiego – od Trawnego aż po Radhoszcz. Jakie to wspaniale, gdy wzrok można było oprzeć o znajome szczyty.
Po obiedzie już po stronie czeskiej krętą drogą zjechaliśmy doliną Tiszniawskiego Potoku do Wielkich Karlowic. Stąd przez Przełęcze Makowską i Bumbalkę skierowaliśmy się do doliny Białej Ostrawicy. Wzdłuż jeziora zaporowego w Starych Hamrach, pomiędzy masywami Łysej Góry i Smereka przemknęliśmy na przedmieścia Frydka i „starą” drogą przez Trzanowice dojechaliśmy do Cieszyna. Po drodze syciliśmy oczy widokami beskidzkich i jawornickich lasów okrywających nasze kochane Beskidy i słowackie Jaworniki we wszystkich odcieniach majowej, świeżej zieleni.
Tekst i zdjęcia: Władysław Sosna
Odpowiedz