Archiwum

Wrzesień w cieszyńskim PTEw

Bratysława, w kościele ewangelickim

Wrześniowe zajęcia rozpoczęliśmy od trzydniowej wycieczki do Bratysławy (3-5 września). Całą trasę w uproszczeniu można przedstawić w postaci literki „p”. Pierwszy dzień zeszedł nam na dojeździe do bazy w Św. Jurze, środkowy całkowicie poświęciliśmy na zwiedzaniu zabytkowego centrum stolicy Słowacji (stopka litery „p”), w trzecim dniu wracaliśmy już „prostą” drogą do domu. Zwłaszcza w pierwszym dniu nadziewaliśmy się na kilku odcinkach trasy na roboty drogowe, co przyczyniło się do kilkudziesięciominutowej straty czasu, której nie sposób było nadrobić. Ale szczytem wszystkiego było, gdy już na początku zyskany na trasie z Cieszyna do Żywca czas z grubą nawiązką straciliśmy na zjeździe do mostu na Sole. Wszystko to miało ten skutek, że niestety musieliśmy, ze względu na ograniczony czas pracy kierowcy zrezygnować z postoju w nieznanych nam jeszcze Lewicach. Ale i w Brhlowcach spotkał nas podwójny zawód.

W przewodnikach opisane są wydrążone w tufie wulkanicznym pomieszczenia mieszkalne znajdujące się na zapleczu domów. Właśnie te zamaskowane jamy wykute w XVI w. w skalnej ścianie miały uratować mieszkańców Brhlowców przed nieproszoną wizytą Turków, którzy znajdując opuszczone domostwa wioski nie przypuszczali, że za nimi w skalnej ścianie ktokolwiek się ukrywa. Ten fragment wioski uznany jest za rezerwat architektury ludowej. Trzeba jednak mieć szczęście, by trafić w odpowiednim dniu i porze by dostać się do muzeum kryjącego jedną z „wzorcowych” jam mieszkalnych. Niestety przyjechaliśmy za późno; muzeum zastaliśmy zamknięte. Pozostałe jamy to najzwyklejsze lamusy i rupieciarnie nie do zwiedzania.

Bratysława, tablica upamiętniająca wybitnych uczniów liceum ewangelickiego

Bratysława, wielki kościół ewangelicki

Niepowodzenie wynagrodziły nam przepiękne widoki gór. Od Bielska-Białej zdążaliśmy aż po Krupinę w poprzek kolejnych pasm karpackich, a okrążając od południa ostatnie z nich Góry Szczawnickie, jechaliśmy na zachód przez rozległą Kotlinę Nitrzańską aż pod Małe Karpaty, do naszej bazy w miasteczku Święty Jur.

Bratysława. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od obu kościołów ewangelickich, tzw. wielkiego i małego, korzystając z objaśnień młodej pastorowej oraz znawczyni przedmiotu. Potem zawitaliśmy pod zrekonstruowany zamek bratysławski. Po jego zwiedzeniu podążyliśmy do położonego pod nim starego miasta wkraczając w jego mury, zachowane w fragmentach, przez słynną Bramę Michalską. Za wyjątkiem starego ratusza i większości kościołów pamiętających wieki średnie, cały blichtr starego miasta tworzą liczne pałace co zamożniejszych przedstawicieli wysokiej szlachty z czasów panowania Marii Teresy, piękne przykłady rezydencjonalnej architektury barokowej i klasycystycznej.

Bratysława, Brama Michalska

Bratysława, zamek

Ulice, wyłożone płytami, wyłączone z ruchu samochodowego, ale pełne ludzkiego mrowia i lokali z ogródkami, sklepami pamiątkowymi i innymi, tylko nie spożywczymi, lub chociażby małymi stoiskami z… krakowskimi obarzankami dla przegryzienia. Za to ulice na przedmurzu pomiędzy Bramą Michałowską a katedrą wymoszczone były nie kocimi a co najmniej wolimi „łbami”, piekielnie nierównymi i powybijanymi. Myślę, że nie straciłyby te uliczki na „autentyczności”, gdyby prowadził przez nie pas ścieżki wyłożonej płytami, podobnie jak pod zamkiem, gdyż nie każdy ma ochotę skręcić sobie nogę i całą uwagę skupiać na drodze zamiast oglądać zdobne fasady kamieniczek. Na koniec dostaliśmy zimny prysznic: parkingowy wyszarpał nam z kieszeni wszystkie trzymane w rezerwie „nadwyżki” euro. Tak drogo za parking nie płaciliśmy jeszcze nigdzie (7 euro za godzinę)! Cóż – Europa, tylko nasze kieszenie są ciągle nieeuropejskie…

Modra,
kościoły ewangelickie

Modra,
grób Ludowita Štura

Trnawa,
bazylika św. Mikołaja

W sobotę zatrzymaliśmy się w Modrej i Trnawie. Modrą zastaliśmy całkowicie rozkopaną. Klucząc bocznymi uliczkami, na szczęście bez ograniczeń tonażowych, w końcu dotarliśmy do interesujących nas kościołów ewangelickich i na cmentarz z grobem słowackiego herosa narodowego Ludowita Štura. Trnawa natomiast przy sobocie okazała się senna, kościoły łącznie z bazyliką były pozamykane.

Niestety czas biegł, trzeba było jechać. Dotarłszy do autostrady pomknęliśmy nią w górę rzeki Wag aż do Żiliny. Owszem, było szybko, ale monotonnie i nieciekawie, bo tam gdzie zaczynał się widok na mijane miasto, ustawiono nieśmiertelne ekrany. Aż dziwne, dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, aby je ustawiać wzdłuż torów kolejowych, bo przecież pociągi też hałasują. Z Żiliny przez Przełęcz Jabłonkowską pod wieczór dojechaliśmy do naszego Cieszyna. 277. wycieczka dobiegła końca.

Przed zamkiem w Kuninie

Kolejną wycieczkę odbyliśmy 17 września. Krótka trasa pozwoliła na umieszczenie w jej programie aż pięciu punktów zatrzymania. Pierwszym z nich było miasteczko Kunin na Morawach, a w nim muzeum mieszczące się w odnowionym barokowym pałacu z XVIII w. Po godzinnym zwiedzaniu wnętrz bogato wyposażonych w portrety i meble z zastawami czekającymi na gości, nie sposób było nie skorzystać z zamkowej kawiarenki. Warto tu było zaglądnąć.

W leśnej świątyni w Kletnej

W pobliskim Suchdolu zwiedziliśmy Muzeum Braci Morawskich zapoznając się bliżej z ich tragicznym losem, a także z rozwiniętą przez nich później działalnością misyjną. Potem podążyliśmy do niedawno odkrytej leśnej świątyni w Kletnej. Może tam dotrzeć ktoś, kto zna położenie tego miejsca. My korzystaliśmy z życzliwości kustosza Muzeum Braci Morawskich. Mimo wszystko chciałoby się, aby tam poprowadzono oznakowany szlak i urządzono przeprawę przez potok. Przeszliśmy suchą nogą przez niego tylko dlatego, że był bardzo niski stan wody.

Kościółek z XVI w. w Hodslawicach

Powróciwszy do Suchdola pojechaliśmy bocznymi drogami przez Stary Jiczin i Kojetin do Hodslawic. Drogi, aczkolwiek boczne, są dobrze utrzymane, ale stan oznakowania skrzyżowań i objazdów fatalny! Tylko azymut „pojedyncze słońce” i wyczucie terenowe pozwoliło nam utrzymać właściwy kierunek jazdy. Teren pagórkowaty, widoki urozmaicone, ruch praktycznie żaden. Oto zaleta podróżowania małym autobusikiem i z wyrozumiałym kierowcą, dla którego jazda autostradą i wśród ekranów także nie stanowi żadnej atrakcji. W Hodslawicach oddaliśmy pokłon wielkiemu czeskiemu patriocie, historykowi i propagatorowi panslawizmu Franciszkowi Palacky’emu, odwiedzając jego muzeum biograficzne a także pobliski, jeden z najstarszych (XVI w.) kościołków drewnianych na Morawach.

Widok śródmieścia w Sztramberku

Ostatnim punktem zatrzymania był Sztramberk, miasteczko-perełka z symboliczną, z daleka rozpoznawalną „sztramberską rułą”, a także smakowitymi „sztramberskim uszami”. Nawet utrzymujące dietę panie nie potrafiły sobie odmówić tego smakołyku. Pod zamkiem w Hukwaldach, przez Frydek-Mistek, tuż po zachodzie słońca wróciliśmy do naszego Cieszyna.

Albert Schweitzer

Prelegentka: Anna Guznar

Pozostałe dwa czwartki wypełniły tradycyjne nasze spotkania klubowe. Na pierwszym z nich (10 września) Anna Guznar ze swadą doświadczonej prelegentki opowiedziała o nietuzinkowej postaci światowej sławy duchownym protestanckim, muzykologu i wirtuozie organowym, a zwłaszcza lekarzu, ideologu filozofii ochrony życia, Albercie Schweitzerze (1875-1965), w 50-lecie jego śmierci.

Prelegentka:
Stanisława Ruczko

Stanisław Witkiewicz

Ostatni czwartek września (24 września) poświęcony był pamięci Stanisława Witkiewicza (1851-1915) w stulecie jego śmierci, malarza, publicysty, a przede wszystkim twórcy stylu zakopiańskiego, wielkiego ideologa Podhala. Prelekcję jak zwykle starannie przygotowała Stanisława Ruczko.


Tekst: Władysław Sosna, zdjęcia: Edward Figna, Piotr Barton i Władysław Sosna

Odpowiedz

Możesz użyć tych znaczników HTML

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>