14 września: Stanisława Ruczko przywołała pamięć prawie całkowicie zapomnianego poety i pisarza Adolfa Fierli (1908-1967), w 50. rocznicę jego śmierci. Urodził się w Orłowej w rodzinie górnika Józefa, w gnieździe rodowym Fierlów. Miał trzech braci, duchownych: Józefa, Alfreda i Władysława. Ten ostatni po II wojnie światowej był biskupem polskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Anglii. Szkołę podstawową i polskie gimnazjum ukończył w rodzinnym mieście. W 1933 r. rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a ukończył w Pradze na wydziale slawistyki. Krótko był nauczycielem języka polskiego w słynnym gimnazjum orłowskim. Wybuchła wojna. Po powrocie z ucieczki, wyśledzony przez gestapo, został przekazany do obozu zagłady w Dachau, a następnie do Mauthausen-Gusen. Zwolniony, uzyskał pracę w kopalni w Pietwałdzie, ale wnet wcielono go do armii niemieckiej. Na terenie Francji dostał się do niewoli angielskiej. Jakiś czas przebywał we Francji, potem we Włoszech, w 1958 r. przeniósł się do Anglii. Tu pełnił obowiązki członka Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego na Wychodźstwie, sekretarza Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie i nauczyciela języka polskiego w polskich szkołach. Rozwinął także bogatą działalność publicystyczną. W 1966 r. odwiedził kraj z zamiarem powrotu, szybszą jednak okazała się śmierć.
Adolf Fierla był poetą i prozaikiem, a także tłumaczem. Pierwsze utwory poetyckie i opowiadania drukował na łamach „Gazety Kresowej” wychodzącej we Frysztacie, w 1928 r. ogłosił pierwszy tom wierszy „Przydrożne kwiaty – poezje śląskie”. Potem przyszła powieść „Ondraszek” (1930) i kolejne tomy poetyckie: „Cienie i blaski, Poezje z Zagłębia” (1931), „Dziwy na groniach” (1932), „Kopalnia słoneczna” (1933), „Kolędy beskidzkie” (1935), a także zbiory nowel: „Hałdy, Obrazki z Zagłębia” (1930) i „Kamień w polu” (1938). Po wojnie publikował swoje utwory na łamach prasy m.in. w „Odrze”, „Zaraniu Śląskim”, „Zwrocie” a także „Kalendarzu Ewangelickim”. W Rzymie wydał antologię „Przypływ” (1946). Wszystkie utwory z okresu międzywojennego, utrzymane w konwencji naturalizmu, opisywały środowisko, z którego poeta wyszedł, i w którym przebywał, niektóre z nich gwarowo, ale zawsze przesycone może nadto emocjonalnym sentymentalizmem. W swojej twórczości pozostawał pod urokiem Gustawa Morcinka i Emila Zegadłowicza i próbował im dorównać.
Zarówno przed wojną jak i po niej, krytyka literacka nie rozpieszczała go nadmiarem pozytywnych ocen, choć widziano go przed 1939 r. jako pierwszego twórcę modnego regionalizmu śląskiego. Jak napisał Mirosław Fazan: „pozostał twórcą peryferyjnym na tle literatury polskiej XX wieku, poetą wyłącznie regionalnym, reprezentantem w poezji polskiej Beskidów i Śląska Cieszyńskiego”. Adolf Fierla często wplatał do motywów regionalnych refleksję religijną, ewangelicką. Trzeba wspomnieć, że jest autorem „Poezji religijnych” i wielu wierszy o tematyce reformacyjnej, które w wyborze pośmiertnie wydał ks. bp Andrzej Wantuła. Nie miejsce tu na polemikę co do oceny poziomu twórczości ledwo naśladującej Gustawa Morcinka czy Emila Zegadłowicza, można jednak odnieść wrażenie, że niektórym krytykom trudno było pojąć, jak można opisywać pejzaż Ziemi Cieszyńskiej bez przydrożnych krzyży i kapliczek, a dostrzegać dzieło rąk Twórcy.
28 września: Z początkiem września minęła 150. rocznica urodzin ks. Jerzego Kubaczki, pozostającego przez 14 lat w służbie kościoła w Błędowicach i kolejnych 14 lat w Cieszynie. Zmarł w cieszyńskim szpitalu 9.07.1922 r. Mimo fatalnej pogody żegnało go 24 księży i tłum wiernych jego słuchaczy, zborowników, przyjaciół i znajomych z obu stron Olzy. Jego sylwetkę na podstawie nader skromnych źródeł starał się przedstawić Władysław Sosna. Spotkanie zaszczyciła wnuczka duchownego, Maria Król, która z własnej inicjatywy przybyła do Cieszyna z Krakowa.
Ks. Jerzy Kubaczka był synem chałupnika Pawła i Zuzanny z domu Jadamus. Urodził się 4.09.1867 r. w Tyrze, w wiosce położonej w dolinie rozdzielającej masyw Jaworowego i Ostrego (obecnie RCz). Po szkole ludowej dalszą naukę kontynuował w państwowym gimnazjum w Cieszynie, które wówczas mieściło się we wzniesionym wysiłkiem ewangelików nowym gmachu szkolnym na pl. Kościelnym. Studia teologii ewangelickiej ukończył w Wiedniu. Po ordynacji 4.02.1894 r. skierowany dostał do Lwowa na stanowisko wikariusza superintendenta ks. Emila Grafla. W 1897 r. udało mu się wrócić do rodzinnych stron, do Błędowic, także na stanowisko wikariusza u boku ks. Hugona Folwartschnego. Tu też w 1899 r. poślubił Joannę Hess. W 1901 r. został wybrany II proboszczem parafii w Błędowicach, w coraz większym stopniu zastępując chorującego proboszcza, a gdy ten odszedł do parafii na Śląsku Opawskim, w 1904 r. objął zwolniony urząd. Jego wikariuszem został wówczas ks. Józef Mamica. Obaj dołożyli starań o pozyskanie młodego pokolenia do Związku Polskiej Młodzieży Ewangelickiej.
Nie wiemy, czy była to jego inicjatywa, czy też starszeństwa parafii w Cieszynie, dość na tym, że w maju 1908 r. został czwartym pastorem w Cieszynie. Ówczesna sytuacja „kadrowa” w parafii ewangelickiej w Cieszynie przedstawiała się tragicznie. Paraliż ks. dr. Teodora Haasego (1899) poważnie ograniczył jego aktywność nie tylko w zborze. W 1906 r., po utracie swojego syna Karola, pozostający na stanowisku II proboszcza ks. Arnold Źlik pogrążony w żałobie wycofał się z pracy. W tymże roku, III proboszcz ks. dr Jan Pindór w czasie nabożeństwa pogrzebowego w Końskiej uległ porażeniu po uderzeniu pioruna w kaplicę, na skutek czego utracił pełną sprawność i do końca życia mocował się z nieuleczalnymi dla ówczesnej medycyny następstwami (choroba wzroku, chwilowe zachwianie równowagi psychicznej). I to wszystko działo się niejako w przeddzień 200-lecia kościoła Jezusowego, od lat nie remontowanego. Jak z tym wszystkim radzili sobie ks. Pindór i ks. Kubaczka, pozostaje ich tajemnicą. Jest pewne, że dla ks. Kubaczki wysiłki formalnie trzeciego proboszcza nie były obojętne i uwieńczone zostały pełnym sukcesem: remont elewacji kościoła, w nader w trudnej sytuacji finansowej z powodu narzucenia zwrotu kaucji za wynajem szkoły, został przeprowadzony i uroczystości jubileuszowe miały swoją godziwą oprawę. Pod koniec roku ks. Kubaczka wziął udział w konferencji roboczej w sprawie powołania nowego pisma „Poseł Ewangelicki” w miejsce „Przyjaciela Ludu”, który z powodu skromnej objętości nie był w stanie opierać się napaściom prasy niemieckiej i renegackiego „Nowego Czasu”. Ks. Kubaczka przyjął wówczas pieczę na działem literackim nowego pisma. Rok później podpisał memoriał księży protestujący przeciw bezczelnemu zarzutowi agitacji do polskich szkół młodzieży w Skoczowie przez ks. Pawła Sikorę. W 1911 r. był świadkiem utrącenia kandydatury ks. dr. Jana Pindóra w czasie wyborów na superintendenta.
Gdy zmarli ks. dr T. Haase (1909) i ks. A. Źlik (1913), ks. J. Pindór został pierwszym a ks. J. Kubaczka drugim pastorem zboru cieszyńskiego. Zbór cieszyński liczył wówczas blisko 20 tys. dusz; w tej sytuacji podołanie wszystkim obowiązkom duszpasterskim na dłuższą metę tylko we dwie osoby było po prostu niemożliwe. Zapowiedziane z początkiem 1914 r. wybory duchownych na wakujące stanowiska stały się widownią ostrej walki wyborczej. Mimo wręcz rozpętanej agitacji z udziałem nieewangelickich namawiaczy, wybrani zostali ks. Karol Kulisz dla polskiej części zboru i ks. dr Rudolf Wrzecionko do niemieckich zborowników. Protest zawziętej opozycji niemieckiej przyczynił się do negatywnego stanowiska Naczelnej Rady Kościelnej, która wyborów nie zatwierdziła.
Tymczasem atmosfera nawet w małym Cieszynie z dnia na dzień stawała się coraz bardziej gęsta. 28.06. zginął od kuli zamachowca następca cesarza arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Ledwo 2 tygodnie później także w wyniku strzału zamachowca umarł powszechnie szanowany muzyk, organista zborowy prof. Andrzej Hławiczka. Pod koniec lipca świat obiegła wiadomość o wypowiedzeniu przez Austro-Węgry wojny z Serbią, która przerodziła się w I wojnę światową. Ogłoszona została mobilizacja. Jej skutki niemal natychmiast odczuł zbór. Gdy w sierpniu, zborownicy opuszczali niedzielne nabożeństwo, wojsko bez żadnej zapowiedzi zajęło kościół pod kwaterunek 2 tys. rekrutów na przeciąg kilkunastu dni, pozostawiając go oczywiście w stanie kompletnego zanieczyszczenia. Kolejny cios spadł na zbór, gdy 12.08.1916 r. na potrzeby wojny zajęte zostały spiżowe dzwony, cynowe piszczały organ i poszycie dachu. Dwa miesiące później, na skutek szykan schorowany ks. dr Pindór musiał „dobrowolnie” zrezygnować z dalszej pracy i odejść na wcześniejszą emeryturę, bez prawa głoszenia kazań. Ks. Kubaczka pozostał sam! Co prawda korzystał z doraźnej pomocy innych braci w urzędzie, ale to nie rozwiązywało sprawy. Toteż może jak nikt inny wyczekiwał na odmianę losu.
Rok 1918 zwiastował zakończenie wojny. W październiku zawiązała się Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego. Za jej poparciem polskie duchowieństwo wystąpiło z wnioskiem o włączenie zborów śląsko-cieszyńskich do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce. Zapewne z niemałym zaangażowaniem emocjonalnym ks. Kubaczka przywitał 20.12.1918 r. ks. superintendenta ks. Juliusza Burschego na uroczystym nabożeństwie, po którym odbyło się formalne uznanie zwierzchności polskiego Konsystorza. Wśród sygnatariuszy tego aktu był ks. Jerzy Kubaczka. Ale z żalem też pożegnał wyjeżdżającego w kilka dni później na Lubelszczyznę ks. dr Jan Pindóra.
Z powodu braku środków do życia musiał opuścić Cieszyn i zbór cieszyński, któremu poświęcił najlepsze swoje lata. Niestety, wkrótce miał się rozegrać trwający ponad półtora roku zatarg o przynależność państwową Ziemi Cieszyńskiej, zakończony decyzją Rady Ambasadorów o podziale Ziemi Cieszyńskiej pomiędzy Polskę o Czechosłowację (28.07.1920). Decyzja ta była także bardzo bolesna, gdyż znaczna część zborowników pozostała teraz za granicą, oderwana od macierzystego kościoła, W międzyczasie Konsystorz po zbadaniu prawidłowości wyborów z 1914 r. uznał je za ważne. 6.01.1920 r. ks. sup. Juliusz Bursche w asyście ks. Jerzego Kubaczki na uroczystym nabożeństwie w kościele Jezusowym wprowadził w urząd ks. Karola Kulisza i ks. dr Rudolfa Wrzecionkę. Ale przyszło też w najmniej oczekiwanej chwili (w przeddzień uroczystości 50-lecia ordynacji) i pożegnać pierwszego z pierwszych duchownych, ks. Franciszka Michejdę, wytrwałego bojownika na drodze do Ziemi Obiecanej, przygniecionego rozwojem wypadków politycznych (12.02.1921). W tymże roku zaproponowano ks. Jerzemu Kubaczce objęcie godności seniora, jednak on zrezygnował na rzecz ks. Kulisza. Do gruntu wyczerpany pracą i przeżyciami, nie czuł się już na siłach. Zdążył jeszcze zamówić nowe staliwne dzwony w ludwisarni w Bochum. Wiosną 1922 r. wystąpiły u niego silne objawy choroby płuc. Wyjechał wówczas na 2 miesiące do Zakopanego, skąd powrócił bardzo osłabiony. Pozostawił wdowę i dwóch synów.
Ks. Oskar Michejda napisał o nim: „Był to człowiek o charakterze prostym, prawym, szczerym. W pracy poświęcał wszystkie swe siły. Z natury flegmatyk, ze znaczną przymieszką szlachetnego humoru, przy tym człowiek prostej i szczerej wiary, niósł swe brzemiona pogodnie bez jakiejkolwiek skargi. Niekiedy, gdy pod ciężarem obowiązków wojennych, przykrości i powojennych zdarzeń, nawet jego nerwy zdały się być u kresu sił, wypowiadał swój ból przed swym przyjacielem z lat gimnazjalnych i akademickich, ks. Janem Stonawskim i po takiej rozmowie znowu porywał się do nowego wysiłku. Pozostawił po sobie pamięć człowieka, który dobry bój toczył, wiarę zachował i z wiarą wchodził w podwoje otwarte mu w śmierci przez Zbawcę.”
21 września: kolejna wycieczka na Słowację. Liczyliśmy na złotą jesień. Tymczasem zarówno prognozy, jak i realia pogodowe były jednoznaczne: pochmurno, ponuro, prawie ciągle padał deszcz. Nie były to ulewy, takie sobie mniej lub bardziej intensywne „siąpawice”. Korytami rzek gnała spieniona „kawa z mlekiem”, poziom wód powoli, ale stale wzrastał. Na przekór wszystkiemu zdecydowaliśmy: jedziemy! Może „tam” natrafimy chociaż na przerwę w opadach? „Stałe” punkty wycieczki były „zaklepane”, nie wypada oczekującym na nas sprawiać zawodu zwłaszcza, gdy potwierdzili przyjęcie naszej wizyty.
Z Cieszyna „szybką” drogą przez Bielsko-Białą dotarliśmy do Żywca, dalej doliną wzburzonej Koszarawy do Jeleśni i w górę do Przełęczy Glinne. Po stronie słowackiej było jakby jaśniej, widoki dalsze, ale wycieraczki dalej musiały pracować. Tym razem nie zatrzymywaliśmy się w sympatycznej kawiarni w Namestowie, jechaliśmy dalej wokół Jeziora Orawskiego, przez Twrdoszin doliną Orawy aż do Dolnego Kubina. Już tylko skok przez niewysoką Przełęcz Brestową (720 m) i zjazd do doliny Wagu. W Rużomberoku byliśmy przed czasem. Niestety, miejsca postojowe koło kościoła ewangelickiego wszystkie były zajęte. Prawie cały zapas czasu straciliśmy na poszukiwaniu parkingu. Do kościoła dotarliśmy z niewielkim opóźnieniem. Na szczęście gospodarza zastaliśmy w domu. Był zaskoczony, że jesteśmy, bo mieliśmy być… wczoraj! Na szczęście pomyłka w zapisie nie miała znaczenia wobec okazanej nam życzliwości proboszcza, który wprowadził nas kościoła i w zarysie przedstawił jego dzieje i czasy współczesne. Aczkolwiek kościół został wybudowany w 1926 r., historia zboru sięga XVI w. Powiększony w 1587 r. pierwotny kościół w 1709 r. został ewangelikom odebrany. Odtąd zbór rużomberski stał się filiałem zboru w pobliskiej Partizanskiej Liupczy. Ponownie usamodzielnił się dopiero w 1873 r. i wybudował niewielki kościół, który po 53 latach zastąpiony nowym, obecnie istniejącym.
Niestety, z zaplanowanego spaceru po mieście musieliśmy zrezygnować. Deszcz nie tylko nie ustal, ale stał się intensywniejszy. Ledwo dotarliśmy do wskazanej nam restauracji na wczesny obiad. A szkoda, bo musieliśmy zrezygnować z odwiedzenia kilku ciekawych obiektów (odnowiony kasztel św. Zofii, szereg kamienic mieszczańskich, kościół św. Andrzeja).
Koło dworca kolejowego przez Liptowską Teplę dotarliśmy do Luczek. Dalej padał deszcz. Z żalem skreśliliśmy odwiedziny pobliskich Kalamen i postój pod słynnym Luczańskim Wodospadem. Sytuację ratował imponujący gmach sanatorium z dużym przeszklonym pasażem, z licznymi planszami i rzeźbami. Skorzystaliśmy z sanatoryjnej kafejki i nabyli tradycyjne „lazenske oblatki”.
Przez siodło Wyrchwarta (820 m) przedostaliśmy się do sąsiedniej doliny Lesztinskiego Potoku, u wylotu której rozsiadła się ulicowa wioska Lesztiny. Dumą Lesztin jest drewniany kościołek artykularny zbudowany w 1688 r. pod północnymi rozłogami Wielkiego Chocza (1611 m). Obok usytuowania kościółka na zboczu, jego bryły poprzedzonej wieżyczką i gankiem schodowym, dodatkowym walorem jest barokowy wystrój wnętrza o charakterze ludowym. To wszystko razem zawiera w sobie urzekający urok, toteż nie dziwne, że kościół jest wpisany na listę unikatowych zabytków UNESCO. Reszty dopełniła ujmująca relacją miejscowa kusztoszka.
Cóż, był już czas wracać. Przez Dolny Kubin, Parnicę, uroczą nawet przy tej pogodzie dolinką Zazriwej dzielącą Magurę Orawską od Małej Fatry, przez dwie przełęcze: Kowaczowską (678 m) i Rownej Hory (751), dojechaliśmy do wylotu doliny Bystricy, a stąd przez Czadcę, Jabłonków i Trzyniec do Cieszyna. Co prawda, trzy „zamówione” obiekty zwiedziliśmy, jednak żal było zasłoniętych woalem mgieł i niskich chmur widoków gór na całej trasie, niemożnością pospacerowania po uliczkach Rużomberoka i dróżkach Luczek. Widać, musimy tu przyjechać jeszcze raz…
Tekst: Władysław Sosna, zdjęcia: Adam Bisok, Edward Figna, Halina Czaderna i Władysław Sosna
Odpowiedz