Listopadowy program oddziału przewidywał cztery spotkania klubowe. Z przyczyn obiektywnych w jednym przypadku nastąpiło drobne przetasowanie tematów. Swoje żniwo miała nasza polonistka Stanisława Ruczko, listopad bowiem obfitował w tematy literackie.
3 listopada Stanisława Ruczko nie ukrywała, że podjęła się tematu trudnego, bo przedstawienia postaci dziś ocenianej jako kontrowersyjną, usuniętą ze świecznika. W tych ocenach raczej nie uwzględnia się czasów i zachowań człowieka w okresie, w którym dziś my sami także chcemy widzieć same negatywy. Nie zawsze przekonania danej osoby, choć zakwalifikowane negatywnie, były zgodne z obowiązującą ideologią, a zwłaszcza z formą jej realizacji. Taką osobą był Kazimierz Brandys (1916-2000).
Urodził się w Łodzi, pochodził z asymilowanej rodziny żydowskiej, wyrastał w trudnych latach międzywojennych w odrodzonej Rzeczypospolitej, gdzie stosunki społeczne do łatwych nie należały. Już w gimnazjum, a potem na studiach prawa, nie on jeden zresztą, związał się z ruchem lewicowym. Po II wojnie światowej wstąpił do jedynie prawomyślnej partii, ale już w 1956 r. dołączył do tych, którzy domagali się jej odnowy, a gdy 11 lat później represje dotknęły znanego filozofa Leszka Kołakowskiego, opuścił szeregi partii. Oczywiście korzystał z możliwości wyjazdów zagranicę, w latach 1970-1971 był nawet wykładowcą literatury słowiańskiej na paryskiej Sorbonie. Wkrótce potem był jednym z sygnatariuszy Memoriału 101, od 1976 r. wszedł w skład Komitetu Obrony Robotników, współpracował z podziemnym pismem „Zapis”, był wykładowcą Towarzystwa Kursów Naukowych. Objęty zakazem publikowania w kraju, przesyłał swoje utwory zagranicę lub umieszczał w wydawnictwach „drugiego obiegu”. Wprowadzenie stanu wojennego (1981) zastało go w Nowym Jorku. Podjął wówczas dramatyczną decyzję pozostania zagranicą, przeniósł się do Paryża, gdzie m.in. nawiązał współpracę z londyńskim wydawnictwem „Aneks” i paryskimi „Zeszytami Literackimi”. Zmarł w Paryżu i tam został pochowany.
W swojej twórczości Kazimierz Brandys podejmował wyłącznie tematykę współczesną. Największym jego dziełem jest tetralogia „Między wojnami” z lat 1948-1951. Po dwu okresach, w których dokonał rozliczeń z minioną epoką, bardziej zajął się postawami i wyborami myślącego człowieka wobec złożonej codziennej rzeczywistości, zmienił także sposób narracji. Tak więc po „Matce Królów” i „Czerwonej czapeczce” (1957), przyszły m.in. powieści „Jak być kochaną”, a potem „Listy do pani Z.”, „Sposób bycia”, czy wreszcie „Miesiące” (1978-1987) i ostatnie „Charaktery i pisma” (1991). Wiele z jego utworów zostało zekranizowanych, także tłumaczonych na języki obce.
10 listopada Władysław Sosna starał się naszkicować postać Wolfganga Amadea Mozarta (1756-1791), jednego z trzech wielkich twórców związanych z Wiedniem. Zaledwie 35 lat starczyło, aby pozostawił po sobie ponad 600 kompozycji obejmujących prawie wszystkie formy muzyczne od oper, utworów religijnych, symfonii, różnych koncertów, po utwory kameralne i in. Do arcydzieł literatury muzycznej zaliczane są m.in. opery „Idomeneo król Krety”, „Don Giovanni”, „Czarodziejski flet”, symfonie D-dur „Praska” i C-dur „Jowiszowa”, z utworów kościelnych „Msza koronacyjna C-dur” i „Requiem”, utwory kameralne („Sześć kwartetów Haydnowskich”) i dworskie (Serenada „Eine kleine Nachtmusik”).
Z siedmiorga potomstwa Anny Marii z Perlów i Leopolda Mozarta pozostało tylko dwoje, starsza siostra Maria i najmłodszy Wolfgang Amadeo, oboje muzycznie uzdolnieni. Ojciec, skrzypek wirtuoz, dołożył wielu starań by wrodzone talenty swoich pociech rozwinąć, zwłaszcza chłopaczka cieszącego się absolutnym słuchem, niezwykle rozwiniętą pamięcią i żywym temperamencie muzycznym. Miał zaledwie 6 lat, gdy ojciec wyruszył ze swoimi pociechami na pierwszy wyjazd artystyczny do Monachium. Powodzenie zachęciło ojca do coraz dalszych wyczerpujących wojaży artystycznych i popisowych koncertów w Wiedniu, potem w Niemczech, Francji, Anglii, we Włoszech, nie tylko w salach koncertowych, co przed obliczem ówczesnych władców. Tournée we Włoszech zostało szczególnie zapamiętane; młodziutki Mozart po jednorazowym wysłuchaniu złamał tajemnicę utworu Gregorio Allegriego „Miserere” granego w Kaplicy Sykstyńskiej i odtworzył z pamięci jego zapis nutowy (1769). W tym czasie trzynastoletni Mozart miał już na koncie szereg własnych utworów i występował w podwójnej roli nie tylko jako wirtuoz klawesynu, ale jako koncertmistrz i dyrygent własnych kompozycji. Miały one jednak to do siebie, że na ogół były przyjmowane z aplauzem, jednak z ich doraźnych honorariów nie można było wyżyć, stały etat koncertmistrza czy organisty zanadto uzależniony był od kaprysu mecenasa. Ożenek z Konstancją Weber (1782) stan niezamożności jeszcze bardziej pogłębił pomimo znacznego ograniczenia swoich podróży i skupieniu się prawie wyłącznie na twórczości kompozytorskiej. Odezwały się też następstwa niewygód podróży we wczesnej młodości. Ogromne powodzenie jego kompozycji prezentowanych w Pradze było mu osłodą, ale jak się okazało, ostatnich miesięcy jego życia. Zmarł w nędzy i jak nędzarz został pochowany w zbiorowej mogile. Po zaledwie kilku latach nikt już nie potrafił rozpoznać miejsca jego pochowku. Pozostało niedokończone „Requiem”…
17 listopada, niemalże dokładnie w setną rocznicę zgonu Henryka Sienkiewicza (1846-1916), snuła swoją o nim opowieść Stanisława Ruczko. Ten pierwszy polski noblista w zakresie literatury kojarzy nam się nieodłącznie i przede wszystkim z takimi tytułami jego powieści jak: „Quo vadis”, „Krzyżacy” i „W pustyni i w puszczy”, napisanymi po koniec jego życia. Poprzedziła je niemniej popularna wielotomowa trylogia: „Ogniem i mieczem”, „Potop” i „Pan Wołodyjowski”, pisana dla „pokrzepienia serc”, którą bez wątpienia „da się czytać” (!), ale musimy pamiętać, że nie możemy ich traktować jako podręcznika historii.
Henryk Sienkiewicz urodził się w Woli Okrzejskiej na Podlasiu. 20 lat trwało, zanim rodzina po wielu przeprowadzkach osiadła w Warszawie a młody Henryk próbował znaleźć dla siebie miejsce jako student medycyny, prawa, wreszcie filologii. Debiutował jako reporter, felietonista w warszawskich pismach, bywał oczekiwanym gościem warszawskich salonów, uwielbiał podróże, nie tylko po kraju, ale także po krajach Europy Zachodniej i Południowej, Ameryce, a nawet Afryce. Owocem tych podróży były „Listy z podróży” i cały szereg znakomitych nowel, jak choćby „Za chlebem”, „Latarnik”, „Janko muzykant” czy „Bartek zwycięzca”. Ślad po sobie pozostawiał Sienkiewicz nie tylko jako pisarz, ale także jako darczyńca, inicjator fundacji i różnych instytucji charytatywnych. Tak jest w Zakopanem, gdzie wspierał budowę kościoła, sanatorium przeciwgruźliczego i Muzeum Tatrzańskiego. Blisko współpracował z wielkim jałmużnikiem Antonim Osuchowskim, wspierającym Macierz Szkolną Księstwa Cieszyńskiego w budowie polskich szkół; tak też było w szwajcarskim Vevey, gdzie wraz z Ignacym Paderewskim i wspomnianym Osuchowskim był założycielem Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Pierwszej Wojny Światowej. Darowany mu w Oblęgorku pałacyk w części przeznaczył na ochronkę dla dzieci.
Odbierając nagrodę Nobla stwierdził, że przyjmuje ją jako przedstawiciel narodu, którego kraj nie istnieje co prawda na mapie Europy, ale który żyje i trwa w sztuce i w literaturze.
24 listopada swoje jedenaste w tym roku wystąpienie Stanisława Ruczko poświęciła pamięci poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (1891-1945) w jej 125-lecie urodzin. Maria była córką znanego malarza Wojciecha Kossaka, zdobyła staranne domowe wykształcenie, była oczytana, opanowała kilka języków, a dzięki ojcu miała stały kontakt w ludźmi sztuki. Los sprawił, że w młodym wieku doznała uszczerbku na zdrowiu, bała się, że to zaważy na jej powodzeniu w życiu, a chciała być kochaną i uwielbianą. Wiele kosztowały ojca jej pierwsze dwa nieudane małżeństwa, dopiero w trzecim mężu, lotniku Stefanie Jasnorzewskim, znalazła dozgonnego wielbiciela, z którym musiała podzielić losy wojennego emigranta. Nie było jej już danym powrócić do kraju, za którym bardzo tęskniła.
Swoje pierwsze zbiory poezji: „Niebieskie migdały” „Pocałunki”, a także komedie („Szofer Archibald”, „Kochanek Sybilli Thompson”) publikowała w „Skamandrze” od 1922 r. Jej sztuki napotkały jednak na ostrą krytykę, uznano je za wielce skandalizujące. Członkini Pen Clubu, obdarzona Złotym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury, „poetka miłości” zwracała się coraz bardziej ku poezji refleksyjnej, rozpamiętującej niedające się zatrzymać starzenie i przemijanie i będącej pełną podziwu dla ciągle żywej i nieogarnionej swoim pięknem natury. Ostatnie wiersze, prostsze w formie, pisane między kolejnymi dawkami morfiny, przepełnione były buntem przeciw wojennej przemocy i tęsknoty za krajem. Pozostawiła 20 zbiorów liryk i 15 utworów dramatycznych. Z nich jej liryki, „małe arcydzieła zwięzłości i obrazowości”, po dziś opierają się przemijaniu.
Tekst: Władysław Sosna, zdjęcia: Edward Figna
Odpowiedz