Na czerwcowy program oddziału złożyły się dwa spotkania klubowe (11 i 18 czerwca) i dwie wycieczki (4 i 25 czerwca).
Na spotkaniu klubowym w dniu 11 czerwca gościliśmy dr Dagmarę Drzazgę i Mieczysława Chudzika – reżysera i operatora filmu o Janie Sztwiertni (1911-1940), którego 75. rocznica tragicznej śmierci przypada w tym roku. Twórcy filmu opowiedzieli o epizodach i przeżyciach, jakie były ich udziałem w trakcie realizacji filmu, a także o trudnościach z zebraniem materiału, zwłaszcza wizualnego. Jan Sztwiertnia właściwie dopiero teraz jest odkrywany, do tej pory nie doczekał obszerniejszej biografii ani wydania jego dzieł, niewiele też zachowało się fotografii, natomiast wiele osób, które go znały już niestety nie żyje.
Film jest rodzajem rekonstrukcji, mozaiką obrazów – śladów po Janie Sztwiertni od miejsca urodzenia w Ustroniu po ostatnie dni spędzone w obozie koncentracyjnym w Mauthausen-Gusen. Śladami kompozytora podążają studenci Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie pod przewodnictwem prof. Huberta Miśki, a wędrówkę okraszają muzyczne fragmenty twórczości Jana Sztwiertni na tle pięknego beskidzkiego pejzażu. Niektóre kadry chciałoby się zatrzymać… Warto je było zobaczyć i przypomnieć postać, której życie i twórczość tak brutalnie zostało zniszczone. Pozostała „góralsko muzyka i góralski grani”…
I druga postać, ks. Adam Pilch (1965-2010), którego sylwetkę przybliżył nam ks. Dariusz Madzia. Gdyby żył, obchodziłby teraz swoje 50. urodziny.
Urodzony w Wiśle, po studiach teologicznych w Warszawie ordynowany w 1990 r. w Sorkwitach. Od 1993 r. swoją działalnością i posługą duszpasterską związany był z parafią Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, a od 1995 r. dodatkowo ze służbą w Ewangelickim Duszpasterstwie Wojskowym jako dziekan, a następnie zastępca biskupa wojskowego.
Już jako p.o. naczelnego kapelana Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego, w 2010 r. ks. płk. Adam Pilch znalazł się w gronie państwowej delegacji udającej się samolotem na kwietniowe uroczystości do Katynia. Pełnienie przez niego obowiązków naczelnego kapelana dobiegało końca. Powiedział, że przelot do Smoleńska będzie jego ostatnią misją w tym charakterze. Nikt, również on sam nie wiedział, że ta zapowiedź sprawdzi się tak tragicznie. Samolot rozbił się w trakcie podchodzenia do lądowania. Nikt nie przeżył katastrofy, w której zginął prezydent RP oraz wielu wybitnych polskich polityków i dowódców wojskowych.
Zgodnie z harmonogramem, kolejna wycieczka została zaplanowana na 4 czerwca. Z niepokojem oczekiwaliśmy tego czwartku pilnie śledząc prognozy pogody. Wszak już raz musieliśmy wycieczkę odwołać z powodu zapowiadanych ulew, teraz dla odmiany panowały nieznośne upały z możliwością burz. Ranek tego dnia okazał się rześki, upały nie tak dokuczliwe nadeszły dopiero późnym popołudniem. Zgodnie z planem dotarliśmy do Kolybiska, zajazdu położonego przy końcu głębokiej, wąskiej doliny Głuchowej (Republika Czeska). Tu nas jeszcze nie było! Gospodarz przygotował rożen, na którym sprawnie usmażyliśmy naszą tradycyjną jajecznicę.
Po odpoczynku ruszyliśmy do Frysztatu, a stąd do starego zdrojowiska w Darkowie, gdzie zatrzymaliśmy się w dawnym stylowym domu zdrojowym usytuowanym w gustownie urządzonym parku. Ostatnim punktem naszej wycieczki było zwiedzenie ZOO w Ostrawie-Michałkowicach. Ku naszemu zdumieniu w tłumie zwiedzających spotkaliśmy wielu Polaków. Zwierzątka jak zwierzątka, za wyjątkiem pawi obojętnie patrzyły spoza krat i ogrodzeń na ludzką gawiedź cieszącą się wolnością.
Od ostatniego naszego tu pobytu wiele się zmieniło, tylko prace wokół parkingu jakoś się ślimaczą. U wejścia można kupić planik ZOO z gatunku: jak mały Jaś wyobraża sobie mapkę. Trzeba mieć szczęście, aby według tego planu trafić do wybranych zakątków czy pawilonów. Nie jest też naniesiona trasa przejazdu „pociągu” i konia z rzędem temu, kto trafi na końcową „stację”, bo na żadnych pośrednich miejscach się nie zatrzymuje. Dróżek mnóstwo; przydałoby się, aby chociaż na skrzyżowaniach były oznakowane, bo obszar duży i bardziej niż łatwo można wejść po prostu w las, gdzie oprócz ławeczek nie ma nic do oglądania. Tylko las, ale do tego mogę wejść gdzie indziej bezpłatnie.
Kolejna wycieczka została zaplanowana na 25 czerwca. Złośliwy przypadek sprawił, że nasz kierowca otrzymał zlecenie wypisane na 26 czerwca. Zanim odkręciliśmy całą sprawę straciliśmy godzinę. Pierwszy punkt wycieczki odpadł. Musieliśmy się śpieszyć, aby zdążyć na pociąg. Dla cieszynian ten zwrot zabrzmiał zgoła groteskowo, gdyż zgoła zapomnieliśmy już jak jakikolwiek pociąg wygląda!
Do Rud dojechaliśmy na czas, na stacji wykupiliśmy bilety i przesiedliśmy się do podstawionego na peronie pociągu złożonego z trzech otwartych wagonów (z niejakim trudem, bo progi wysokie) i niewielkiej lokomotywki spalinowej (parowa ciuchcia jeździ niestety tylko od święta). Ruszyliśmy w podróż trwającą niespełna 3 kwadranse, trasą wśród rudzkich lasów do stacji Paproć i na powrót. Stacja w Rudach i najbliższe budynki dworcowe są starannie odnowione, ale choćby skromny barek istnieje tylko w internecie! Reszta niegdyś ruchliwego dworca przypomina raczej cmentarzysko rdzewiejących lokomotyw i wagonów. Nieco przykry widok.
Punktualnie zgłosiliśmy swoje przybycie do pałacu w Pławniowicach, do 1945 r. rezydencji śląskich potentatów przemysłowych Ballestremów. Zarówno neobarokowe elewacje pałacu z końca XIX w., jak i udostępnione fragmenty wnętrz mogą zaimponować i dziwne, że tu aż tak głucho i cicho. Porażają natomiast ograniczenia w fotografowaniu rodem z PRL. Przydałoby się także uściślenie informacji dotyczących zwiedzania pałacu przez grupy wycieczkowe i turystów indywidualnych.
Tekst: Władysław Sosna, zdjęcia: Piotr Barton, Edward Figna i Władysław Sosna
Odpowiedz