Cztery wrześniowe czwartki w cieszyńskim oddziale PTEw wypełniły dwa spotkania klubowe i dwie wycieczki.
4 września zaliczyliśmy ostatnią w tym roku wycieczkę na teren Słowacji. Cel był odległy, co wiązało się z pokonaniem ponad 360 km. Na szczęście pogoda sprzyjała, po drodze do Liptowskiego Mikulasza i z powrotem mogliśmy się nasycić pięknymi widokami Magury Orawskiej i Tatr Zachodnich, a także Niżnych Tatr i Gór Choczańskich. Zanim dojechaliśmy do wylotu Doliny Żar, nie sposób było nie zatrzymać się po drodze w Twardoszynie, by oglądnąć najstarszy drewniany kościółek Wszystkich Świętych na Orawie. Trzeba wspomnieć o miłym zaskoczeniu: dyżurująca niewiasta dysponowała polskim nagraniem tekstu objaśniającego dzieje i arcyciekawy wystrój tego unikatowego, z pietyzmem odnowionego kościółka z XV w.
Tuż pod wylotem Doliny Żar w Tatrach Zachodnich znajduje się wioska Smreczany z dwoma ciekawymi kościołami. Nie byliśmy zapowiedziani, więc straciliśmy nieco czasu, zanim udało nam się wejść do obu kościołów. Godną podkreślenia jest życzliwość miejscowej ludności, która pomogła dotrzeć do „kluczników”, a tym nie było trudno przyjechać nawet na rowerze, aby otworzyć kościół dla „braci z Polski”.
Kościół Ofiarowania Marii Panny z końca XIII w. jest najstarszym na Liptowie; wewnątrz zachowana jest gotycko-renesansowa polichromia i tryptykowe ołtarze z XV i XVI w. Kościół ewangelicki, choć zbudowany w 1880 r., ma historię zboru sięgającą drugiej połowy XVI w. W kościele podziwialiśmy oryginalny ołtarz z koronkowym zwieńczeniem i kopią obrazu P. Rubensa „Zdjęcie z krzyża”. Także tu odczuliśmy szczerą życzliwość i radość z odwiedzin.
Następnie podjechaliśmy do granicy Tatrzańskiego Parku. Nie starczyło już czasu, by zajrzeć w głąb Żarskiej Doliny, nad którą wysoko wnosi się ze swoim rozłogami trzeci najwyższy w Tatrach Zachodnich szczyt Baraniec (2184 m). Po posiłku w sympatycznej chacie Kożiar i krótkim spacerze do wrót doliny, musieliśmy niestety wracać.
11 września Anna Rusnok przypomniała sylwetkę lekarza, wybitnego społecznika i działacza narodowego, burmistrza miasta Karwiny (1928-1938) – dr. med. Wacława Olszaka (1868-1939). Z całą mocą swojego charakteru i najlepszą wiedzą opiekował się nie tylko chorymi, ale służył wszystkim, którzy potrzebowali jakiejkolwiek jego pomocy. Z chwilą wybuchu II wojny światowej pozostał na miejscu, gdyż uważał, że nikogo nie skrzywdził. Jakże mylne okazało się to przekonanie. Właśnie jego służba wystarczała, aby stał się jedną z pierwszych ofiar hitlerowskiego terroru. Sponiewierany w czasie „przesłuchań”, zmarł od zadanych ran w karwińskim szpitalu 11.09.1939 r.
18 września Stanisława Ruczko przedstawiła czołową postać zakopiańskiej cyganerii okresu międzywojennego – Stanisława Ignacego Witkiewicza (1885-1939), pisarza i dramaturga, malarza, reżysera i scenografa, twórcę Teatru Formistycznego, teoretyka sztuki. Obydwie prelekcje były ilustrowane obrazem na ekranie.
25 września jeszcze raz wypadło nam ruszyć pod Tatry. Prognozy nie były zanadto zachęcające. Ma się rozumieć, jechaliśmy zupełnie nietypową trasą przez Koniaków, Przełęcz Glinkę, wokół Jeziora Orawskiego do Chochołowa. Tu już słonko przedzierało się przez wielowarstwowe chmury.
Po nasyceniu się przymglonym nieco widokiem z Eliaszówki na przyprószone już śniegiem Tatry, zjechaliśmy do Zakopanego. Zaliczyliśmy Galerię Sztuki pod Kozińcem i Kolibę przy Kościeliskiej.
Potem skorzystaliśmy z gościny Karcmy u Wnuka, i chociaż na pół godzinki zaglądnęli na Pęksów Brzyzek.
Przed bramą cmentarną tablica przypomina: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie. Zakopane pamięta”. My także! Wszak jeszcze w drodze do Zakopanego przypomniana została cała galeria postaci związanych z Zakopanem i Tatrami. To oni odcisnęli tu swoje piętno i pozostawili po sobie godziwy ślad. Teraz mogliśmy zadumać się nad mogiłami chociaż niektórych z nich…
Opuszczając w Czarnym Dunajcu Dolinę Czarnego Dunajca, pomiędzy Pasmem Żeleźnicy a Gorcami wjechaliśmy do doliny Raby, a potem wzdłuż Skawy między Beskidem Żywieckim i Małym a Beskidem Makowskim do Wadowic. W chwilę potem dopadł nas zmrok i… krótkotrwały deszcz. Teraz nam już nie wadził. Za niewiele ponad godzinę byliśmy w naszym rozkopanym Cieszynie.
Tekst i zdjęcia: Władysław Sosna
Odpowiedz